Dwadzieścia najlepszych płyt długogrających 2015 roku według Pana od Muzyki. Polskie i zagraniczne wydawnictwa z najwyższej półki, wszystkie w jednym zestawianiu.
Oczywiście nie przesłuchałem wszystkich albumów wydanych na przestrzeni ostatnich dwunastu miesięcy, ale mogę stwierdzić, że zaznajomiłem się z wystarczającą ilością, by stworzyć takie zestawienie. Wiele albumów, które znajdują się w rankingach największych magazynów muzycznych, bardzo mnie rozczarowało. Innych nie uważam za na tyle dobre, by włączyć je do swojego zestawienia. Są gusta i guściki, to pewne. Jeśli chcesz poznać najlepsze albumy 2015 według Pana od Muzyki, znalazłeś się w dobrym miejscu.
Nie ma tutaj pomiaru jakości, nie będzie rozróżnienia albumów na polskie i zagraniczne, nie ma także przyznawania miejsc. To lista dwudziestu płyt, które wydają mi się kompletne (lub prawie) ze względu na klimat, muzyczny warsztat czy rozwój artystów.
Alabama Shakes – Sound & Color
Drugi album grupy z Athens w Alabamie zrobił na mnie ogromne wrażenie. Chwilę zwlekałem, zanim zabrałem się za jego słuchanie, ale później z każdą chwilą przekonywałem się mocniej, że jesteśmy świadkami prawdziwego odrodzenia blues rocka.
“Sound & Color” posiada wszystko, by być traktowana z respektem w branży, przez wszystkich specjalistów od iście amerykańskiego brzmienia. Znajdziemy tutaj piękne harmonie, niepozorne, delikatne solówki, które zmieniają wszystko i potężny wokal Brittany Howard, dodający tej płycie niezwykłego aromatu.
Posłuchaj “Sound & Color” na Spotify
Christine and the Queens – Christine and the Queens
Płyta traktowana jako debiut, choć w rzeczywistości to międzynarodowa, udoskonalona wersja “Chaleur Humaine” z 2014. 27-letnia Héloïse Letissier nagrała płytę doskonałą. Dwanaście utworów bardzo intymnych, bo opowiadających przede wszystkim o jej seksualności (Héloïse deklaruje, że jest osobą panseksualną – pociągają ją zarówno mężczyźni jak i kobiety, ale ona sama nie identyfikuje się z żadną płcią, jest gender-blind) i spoglądaniu na świat z perspektywy kogoś “innego”.
Niezwykłe połączenie bardzo klasycznych instrumentów i melodii elektronicznych. Gdy do tego dodamy teksty wyśpiewywane w trzech językach i gościnne pojawienie się Perfume Genius oraz Tunji Ige, otrzymujemy perfekcyjny krążek.
Gdybym musiał zawęzić to zestawienie do trzech pozycji, “Christine and the Queens” z całą pewnością by się w nim znalazło.
Posłuchaj “Christine and the Queens” na Hype Machine
Cosovel – Cosovel
Pierwszy album Cosovel ukazał się w styczniu 2015 roku, a ja od samego początku twierdziłem, że będzie to jedna z najlepszych polskich płyt ubiegłego (już) roku. I zdania nie zmieniam. Izolda, której na początku pomagali Aleks Polak i Jose Manuel Alban Juarez, stworzyła niezwykle smukłą mieszankę utworów po angielsku i polsku. Mocne, chłodne aranżacje i jej wysoki wokal, dają razem coś na pograniczu popu, indie i triphopu, a to połączenie osobliwe.
Projekt inspirowany twórczością Srecko Kosovela przerodził się we wstęp do czegoś większego. Album doceniony przez wielu, o czym świadczy występ na Orange Warsaw Festivalu oraz zaproszenie do Brighton na The Great Espace 2016.
Co ważniejsze, w przygotowaniu jest nowy materiał. Nie mogę się doczekać.
Posłuchaj “Cosovel” na Spotify
The Dumplings – Sea You Later
Poza singlowym “Nie gotujemy”, które z całą pewnością zostało przygotowane pod rozgłośnie radiowe, jest to album świetny. Kuba Karaś pokazuje, że mocno rozwinął się od czasu debiutu i jest coraz lepszym muzykiem oraz producentem, a mając przy sobie ludzi doświadczonych, za moment może być polskim odpowiednikiem Nicolasa Jarra. Justyna Święs to już dzisiaj czołówka wokalistek w Polsce, a pamiętajmy, że duet tworzą ciągle nastolatkowie!
Płyta bardzo pomysłowa, chcąca opowiedzieć jedną, długą historię, podzieloną na rozdziały. Pokazują to fenomenalne dźwięki w “Możliwość Wyspy” inspirowane New Romantic, czy też progresywne, ośmiominutowe “Dark Side” w stylu… Darkside. Takiej muzycznej ewolucji w wykonaniu polskich projektów życzyłbym sobie jak najczęściej.
Posłuchaj “Sea You Later” na Spotify
Empress Of – Me
Piękny głos Larely oblany kuszącymi chórkami stworzonymi z jej wokalu. Dorzucenie mocnego electro np. w “Standard” dodaje mocy kompozycjom. Znajdziemy tutaj także, na pozór niepasujące do całości syntezatory, wyostrzające przyswajanie pozostałych warstw dźwięku, a to bardzo pomaga, bo Empress Of zazwyczaj śpiewa o ważnych rzeczach, takich jak poczucie: własnej wartości i presja społeczna związana ze stereotypowym obrazem kobiety, czy zmienne postrzeganie wartości – gdy my coraz bardziej rozpływamy się w dobrobycie, dla innych szczytem marzeń jest czysta woda lub możliwość zdobycia wykształcenia.
Poznaj historię Empress Of – jak pracowała nad płytą i co ją do tego skłoniło.
Jedno pozostaje niezmienne: choć Empress Of odeszła od czystego synthu i udoskonaliła materiał, dodając electro, darkstep czy atmospheric d’n’b , to nadal pozostaje Cesarzową Indietroniki.
Grimes – Art Angels
Szalona Claire i jej czwarty krążek. Tego nie spodziewał się nikt. Wszyscy wiedzieli, że to musi być dobra płyta, ale takiej skali dziwności, łamania standardów, przenikania się stylów i dorzucania potężnej dawki pastiszu, nie przewidzieli nawet najlepsi dziennikarze. Albo przede wszystkim oni, bo Grimes gra na nosie całemu przemysłowi i wbija szpilę kilkukrotnie, za przedmiotowe traktowanie jej muzyki w przeszłości.
“Art Angels” rodziło się długo i bólach. Kanadyjka, mimo że do tego się nie przyznaje, chciała wszystkim utrzeć nosa i pokazać, że świetnie daje sobie radę sama. Napisała, zaaranżowała, wyprodukowała wszystko po swojemu. Miała do tego wielki komfort i swobodę działania, bo wytwórnia 4AD, wspierała ją na każdym kroku. Zanurzone w k-popie, j-rocku i szalonych fantazjach artystki utwory, to gratka dla muzycznych geeków, szukających smaczków na każdym kroku. “Scream”, “Flesh without Blood” czy “Kill V. Maim” to nowy poziom groteski, która jest w dodatku bardzo smaczna. “California” to subtelny diss na Pitchfork, a nowa wersja “Realiti” jest dopracowana do granic możliwości.
Posłuchaj “Art Angels” na Spotify
Gwenno – Y Dydd Olaf
Jedna z płyt po którą sięgnąłem dopiero przed końcem roku, choć w wielu miejscach czytałem, że to album doskonały. I to prawda, choć również ciężki, bo aby go poczuć, trzeba ciągle pozostawać skupionym. Gwenno to Gwenno Saunders, Walijka, laureatka Welsh Music Prize 2015, właśnie za ten krążek.
Od razu spieszę z wytłumaczeniem – “Y Dydd Olaf” to płyta w całości w języku walijskim. Nie trudź się, nie zrozumiesz ani słowa. Nie jest to jednak warunek konieczny, bo ten album porywa klimatem. Baśniowa melodyjność języka sprawia, że wydaje Ci się, jakbyś słuchał opowiadanej przez leśne nimfy legendy, a synthowo-psychodeliczne melodie jeszcze bardziej podkręcają ten stan.
Posłuchaj “Y Dydd Olaf” na Spotify
Ibeyi – Ibeyi
Francusko-kubańskie bliźniaczki nieustannie zachwycają mnie swoją muzyką, od momentu, w którym je poznałem. Single “Oya” i “River” sprawiły, że prawie 21-letnimi obecnie, Lisą-Kaïndé i Naomi Díaz zainteresował się świat. Cudowne połączenie indietroniki i folkloru ludu Yoruba przykuwa uwagę od pierwszych dźwięków.
Siostry Díaz z 2014 roku. Co wówczas o nich wiedzieliśmy?
2015 rok był dla sióstr niezwykle udany. Poruszające single “Mama Says” oraz “Stranger/Lover” i debiutancka płyta nakładem XL Recordings. Największą siłą duetu jest umiejętność łączenia muzyki latynoskiej i europejskiej. Jest w tym tyle gracji, że nie można się nie zauroczyć tymi dźwiękami. Fortepian, bębny, gdzieniegdzie drum pady i grzechotki, do tego wysokie, bogate wokale i chórki wtórujące we wspomnianym języku Yoruba. Nowoczesne wcielenie World Music na które czekałem.
Jamie xx – In Colour
Po pierwszych utworach, byłem bardzo podekscytowany nadchodzącym, solowym debiutem Jamie’ego xx. Po początkowym zapoznaniu z “In Colour” mój optymizm osłabł, bo okazało się, że na płycie znajduje się zdecydowanie mniej kompozycji pokroju “Loud Places”, niż bym sobie tego życzył. Głupi ja!
Po krótkiej przerwie, znów podszedłem do tego materiału, ale już z zupełnie innym nastawieniem. I okazało się to świetnym rozwiązaniem, bo zacząłem doceniać to basowe ciepełko, bogactwo sampli oraz zabawy padami i pokrętłami syntezatorów. To płyta niezwykle przyjemna – nie brakuje na niej, zarówno synthowych ballad, jak i klubowych bangerów oraz electro-soulowych hymnów.
Posłuchaj “In Colour” na Spotify
José González – Vestiges & Claws
José Gabriel González powrócił z trzecią solową płytą, po ośmiu latach! Przyznaję, obiektywnie patrząc, wcale nie jest to materiał wybitny. Ale znajdziemy tutaj klimat, którego oczekuje się od albumu akustycznego. Dlatego mogę słuchać go bez końca. I mimo swej prostoty, nie znudzi mi się nigdy.
Naturalność i ciepło, zmiksowane z odrobiną melancholii, to najtrudniejsze połączenie ze wszystkich. Bardzo łatwo jest przedobrzyć, przeciągnąć w którąś ze stron i uciec w pretensjonalność. Tutaj nie ma ani krzty sztuczności. Szwed świetnie dobiera instrumenty i tworzy ekscytujące (na swój sposób) dźwięki.
Posłuchaj “Vestiges & Claws” na Spotify
Julien Baker – Sprained Ankle
Króciutka, bo zaledwie 33-minutowa (9 utworów), debiutancka płyta Amerykanki. Bardzo prosta i szczera. To takie akustyczne lo-fi. Nie w rozumieniu jakości nagrania, ale prostoty i przekazu. Młoda dziewczyna wzięła gitarę i wyśpiewała to, co leży jej na sercu. W cudowny sposób. Jest tu trochę rocka, trochę folku i dużo emocji.
O songwriterce nie pisał i nie mówił właściwie nikt. Jej wytwórnia 6131 Record postawiła na pracę nad materiałem. I nie mam zamiaru powiedzieć złego słowa o tym sposobie rozumowania, bo opłaciło się! “Sprained Ankle” znalazło się w kilku podsumowaniach 2015, a Julien zagra na festiwalu Primavera 2016, co jest dla niej sporym wyróżnieniem.
Posłuchaj “Sprained Ankle” na Spotify
Król – Wij
Druga płyta Błażeja Króla to kolejny popis konceptów i założeń. Na “Nielocie” zagłębiał się w poetyckość i oniryzm, “Wij” obfituje dodatkowo z nawiązania do new romantic, synthu i dark disco. Jak na polski rynek, to płyta, która niezwykle dba o szczegóły i jest świadoma do czego nawiązuje. “Autoświadomość” i “metamuzyczność” – te pojęcia są skomplikowane i trudne do wyjaśnienia same w sobie, ale świetnie nadają się do użycia w kontekście tego albumu.
Powolnie narastające przeczucie o nieuniknionej tragedii i świadomość tego, że za moment stanie się coś, od czego nie możemy uciec – takie nastroje kreuje na “Wiju” Król. Wszystko dość surowe i podane minimalistycznymi środkami. Pokazywanie świata przy pomocy syntezatorów wygrywających melodie lat 80. i tekstów w języku polskich podkręca klimat. Ta płyta byłaby świetnym soundtrackiem filmu szpiegowskiego osadzonego w czasach PRL-u.
Leon Bridges – Coming Home
Leon Bridges to postać fascynująca. Bitnik, który niespodziewanie urodził się kilkadziesiąt lat za późno. Gdyby pojawił się na świecie w odpowiednim czasie, to pewnie czytalibyśmy o nim w książkach, tuż obok Sinatry czy Elvisa. Muzyczna dusza, która rozsiewa aurę radości, nawet, gdy śpiewa o rzeczach trudnych.
Przeczytaj o początkach kariery Leona Bridgesa.
“Coming Home” to jeden z najbardziej wyczekiwanych debiutów 2015. Słusznie, bo to także album świetny. Leon nie udaje, nie stara się kreować wizerunku oszołoma wyrwanego ze swojej epoki. On nim jest. Jest na całego. Jazzujące, swingujące i funkujące kompozycje pełne melodyjności i soulowego ducha. Muzyczne piękno w pełnej krasie. I doceni to każdy, nawet ten, który zwykle stroni od takich dźwięków.
Posłuchaj “Coming Home” na Spotify
Lianne La Havas – Blood
Drugi krążek Lianne to album kompletny. Niezwykle nastrojowy. Każdy utwór, każdy dźwięk, znalazły się we właściwym miejscu. Właśnie tak powinno tworzyć się płyty. Konstrukcja wydawnictwa jest równie ważna, co jego zawartość. Ale o to drugie także nie musimy się w przypadku “Blood” martwić.
Najbardziej zaskoczyła mnie na tym wydawnictwie drapieżność. Na początku myślałem, że wokalistka postawiła na łagodność i usypiającą grzeczność. Możesz sobie wyobrazić, jak duże było moje zaskoczenie, gdy usłyszałem moc “Midnight”, niezwykłości w “Grow” czy rockowe “Never Get Enough”, tak różne od pozostałych kompozycji. Brytyjka miesza oczywiście songwriterskie zacięcie z odrobinką jazzowego feelingu i ciepłego soulu, a wszystko okraszone jest karaibsko-śródziemnym luzem, jaki ma w genach.
Bardzo doceniam linię basu na tej płycie. Nie zachowuje się jak dodatek, który jest tam z przyzwoitości, ale zaskarbia sobie naszą sympatię od samego początku.
Made In Heights – Without My Enemy What Would I Do
Kelsey Bulkin i DJ Sabzi pracowali nad tą płytą na przełomie 2014 i 2015 roku, ale właściwie przeszli bardzo płynnie między promocją self-titled debiutu, a uwodzeniem nas muzyką z “Without My Enemy What Would I Do” i, ani przez moment, nie odczuwałem braku nowości od tego duetu. Być może przyczynił się do tego nader łagodny przeskok pomiędzy dźwiękami.
Ten krążek to płyta bardzo łagodna, obok której można przejść obok, jeśli nie jest się bardzo uważnym. Made In Heights są specjalistami od prześlizgiwania się pomiędzy dźwiękami. Potrafią w piękny sposób zrównoważyć moc, prędkość i gęstość brzmienia. Regulują to niespostrzeżenie. To także supermoc wokalu Kelsey – niepozorny, ale zawsze w odpowiednim miejscu. Dream pop z ogromnym potencjałem tanecznym i świetną pracą dj-ską, słychać to np. w “Murakami” czy “Slow Burn”.
Posłuchaj “Without My Enemy What Would I Do” na Spotify
Oh Wonder – Oh Wonder
Ten krążek nie przynosił ze sobą żadnej tajemnicy, bo właściwie w całości został pokazany przez Josephine i Anda wcześniej. Wynikało to oczywiście z ich unikalnego modelu pracy. Większość utworów to kawałki dobre, ale nie doskonałe, bo zdarzają się tam martwe, nudne momenty. Jednak jako całość “Oh Wonder” to dzieło wysokich lotów.
W czym tkwi fenomen Oh Woder? Przeczytaj, w jaki sposób powstawała ta płyta.
Płyta roztacza cudowną aurę, co chwilę obsypując nas gwiezdnym pyłem i ofiarując promyczki słońca. Gdy myślę o tym krążku, co chwilę do głowy przychodzi mi przymiotnik “uroczy”, bo tak jest. Łagodny dwugłos, delikatny sytnhpop, melodyjność wypływająca z każdej nuty. Dobre teksty i cudownie pasujące do całości teledyski. Duet, po kilku próbach (muzycy długo działali w innych projektach), nareszcie stworzył materiał, który słuchany będzie przez długie lata.
Posłuchaj “Oh Wonder” na Spotify
Oxford Drama – In Awe
Niewiele mamy w Polsce projektów tak dobrze inspirujących się brytyjskim synthpopem. Wrocławski duet obserwowałem od dawna, przede wszystkim przez moje zamiłowanie do tej muzycznej płaszczyzny. Debiutancki krążek Gosi i Marcina zbiera cały klimat wydanych przez nich wcześniej kompozycji i dodaje kilka nowości. Nie są to już bowiem wyłącznie baśniowe ballady stymulowane wokalem Dryjańskiej, ale także świetnie wyprodukowane utwory z rozwiniętymi partiami gitary czy perkusji.
Jak sami mówią, chcieli tym materiałem oddać klimat, który panował podczas jego tworzenia – upalne lato w mieście, przemieszane z masą anglosaskich tropów.
Duet rozwijał się z każdym miesiącem, czego efektem jest oczywiście “In Awe”.
O Oxford Drama wspominałem w czwartej odsłonie “Nowych Dźwięków”.
Purity Ring – Another Eternity
Kanadyjskie duo kontynuowało wyznaczony kilka lat temu kierunek. Megan i Corin stworzyli dobrze brzmiące, momentami bardzo dziwaczne electro, takie, do jakiego przyzwyczaili już przy okazji “Shrines”. Muzyka na “Another Eternity” to sporo eksperymentów z dopasowywaniem delikatnego głosu do ciężkich dźwięków oraz kilka przeszywających ciało i duszę kawałków.
Największymi “indie bangerami” (takie pojęcie sobie wystrugałem) są zdecydowanie dwa single “bodyache” i “begin again”, które pokazują najwyraźniej, o co chodzi w muzyce Purity Ring. Całość brzmi fenomenalnie – mrocznie, momentami bardzo ciężko i niezwykle melodyjnie. A Corin nadal konstruuje przedziwnie wyglądające instrumenty!
Posłuchaj “Another Eternity” na Spotify
RYSY – Traveler
Płyta wprowadzająca wiele świeżości do polskiej muzyki elektronicznej, wyprodukowana na światowym poziomie. Przy słuchaniu “Travelera” nie można się właściwie do niczego przyczepić – powolne, mocne downtempo, miesza się z EDM i synhtem, które dodają mu lekkości, a perfekcyjne dobrane wokale (Baasch, Justyna Święs i Piotr Zioła) zanurzają materiał w słodkim musie, który sprawia, że chce się do tego albumu wracać.
W marcu 2015 przedstawiałem duet w “Polskich Dźwiękach”.
To był dobry rok dla Wojciecha Urbańskiego i Łukasza Stachurko.
Posłuchaj “Traveler” na Spotify
Sufjan Stevens – Carrie & Lowell
Według wielu magazynów i portali internetowych – najlepsza płyta 2015 roku. Sufjan stworzył album, którym chce oddać hołd mamie i ojczymowi, osobom, które są dla niego najważniejsze w życiu.
Łagodny i mądry, opowiadający wiele pięknych historii, ale nie pozbawiony smaczków w warstwie tekstowej. Jeśli dodamy do tego niebiański wokal Stevensa, to nie mamy wątpliwości, że to songwritersko-folkowe cudo, zasługuje na każdą poświęconą mu minutę. To już dziesiąty album studyjny 40-letniego Amerykanina, ale ciągle czuć świeżość, chęć snucia opowieści, autentyczność i niezwykłe ciepło bijące z jego kompozycji.
Add comment